Kochani, to chyba jeden z bardziej wyczekiwanych rozdziałów na tym blogu!Dedykuję go wszystkim, którzy kiedykolwiek weszli w mój post, kiedykolwiek skomentowali bądź po prostu uśmiechnęli się w duchu i sprawdzali czy jest już kolejny rozdział!
Miłego czytania życzy dumna z moich czytelniczek ja :3
2 miesiące później
Obudziłam się we wspaniałym nastroju.Nareszcie nadszedł ten dzień!Był ranek, ale nie chciałam tracić ani chwili.W końcu taki dzień zdarza się tylko raz!Dzisiaj ja, Violetta Castillo kończę osiemnaście lat.Od dziś jestem pełnoletnia.Nareszcie mogę legalnie kupować alkohol!Fałszywy dowód zrobiony przez Federa w paint'cie nie był zbyt wiarygodny.No ale oczywiście to nie jest jedyny plus.Osiemnastka wiąże się z odpowiedzialnością, inni oczekują od ciebie więcej, wkraczasz w dorosły świat.Tsaa...chyba ten alkohol to jednak jedyna zaleta.
W łazience rozebrałam się i wskoczyłam pod prysznic.Po orzeźwiającym kontakcie z wodą opatuliłam ciało ręcznikiem i wróciłam do pokoju.W szafie odnalazłam błękitną bluzkę i pastelowe jeansy w co szybko się przebrałam i ruszyłam na dół.
-Wszystkiego najlepszego słoneczko!-Olga krzyknęła na mój widok i zaczęła mnie przytulać, co bardziej przypominało próbę zabójstwa poprzez uduszenie.Do składania życzeń dołączył się również Ramallo.Podarowali mi wspaniałą bransoletkę i zdjęcie mamy.Podobno należała do niej.Uśmiechnęłam się w duchu i podeszłam do stołu, na którym znajdowały się naleśniki z czekoladą.Olga wie jak sprawić mi przyjemność.Po zjedzeniu sprawdziłam telefon, zero jakichkolwiek wiadomości.Są więc dwa wyjścia, albo wszyscy zapomnieli o moich urodzinach; albo szykują coś czego bardzo się obawiam.Miałam wielką nadzieję na tę drugą opcję.
Po śniadaniu już chciałam wyjść z domu i odwiedzić Ludmiłę, ale zatrzymał mnie ojciec.Już przygotowana na życzenia i prezent odwróciłam się do taty, ale ten nie był za wesoły.
-Violu!Córeczko wszystkiego najlepszego!-krzyknął.-Niestety nie będziesz zbytnio zadowolona-westchnął.
-Coś się stało?-zapytałam.
-Leon i Federico...Mieli wypadek.Jechali samochodem i wpadli w poślizg.Wjechali w to cholerne drzewo!Federico jest przytomny, ale bardzo poobijany, lecz Verdas...Z nim jest troszkę gorzej.
Starałam przeanalizować całą tą sytuację, ale nic mi się nie układało.Natychmiast wsiadłam z ojcem do samochodu i ruszyliśmy do szpitala.Wciąż miałam nadzieje, że ten wypadek to jedno wielkie kłamstwo.Dlaczego to musiało się stać akurat dziś?Dlaczego akurat on?To wszystko działo się za szybko.Mój cały świat w kilku sekundach runął w gruzach.Poprzez łzy nic nie widziałam, droga ciągnęła mi się niemiłosiernie długo.W końcu auto się zatrzymało, a ja wyparowałam z niego z prędkością światła.Jednak zamiast wlecieć do szpitala i udać się pod sale Leona stanęłam jak wryta.Odwróciłam się i już chciałam wsiadać z powrotem do auta i nawrzeszczeć na ojca,ale ten odjechał mi sprzed nosa z piskiem opon.Zostałam sama w środku jakiejś puszczy.Wiedziałam jedno; ten cały wypadek to jedna wielka ściema.Czy serio mój ojciec mnie tak wrobił?Czy on nie zdaje sobie sprawy, że gdy tylko wrócę do domu, moją pierwszą czynnością będzie zabicie go?
Zrezygnowana sięgnęłam do torebki i chwyciłam w dłoń telefon.
Nie ma sygnału.Super, kurwa.Czyli, że pewnie wystarczy zaczekać na przybycie przyjaciół.Bo to chyba ich pomysł...W końcu ojciec tak po prostu nie zostawiłby mnie w lesie, tak mi się wydaje.Usiadłam na jakimś konarze i zaczęłam czekać na pomoc, czy coś w tym rodzaju.Kiedy na wyświetlaczu mojego telefonu wybiła dziesiąta, czyli tkwiłam w lesie już całe pół godziny postanowiłam poszukać śladu cywilizacji.Przecież nie będę czekać tu jak na zbawienie całą wieczność.Nie teraz, kiedy sama mogę kupować alkohol!Zaczęłam przedzierać się przez gęste krzewy i drzewa, nie mijając ani jednej żywej duszy.Jednak nagle, dotarła do mnie ledwo słyszalna muzyka.Bez zastanowienia ruszyłam w tamtym kierunku.Z każdym krokiem muzyka stawała się coraz głośniejsza, a anielski głos, który śpiewał był coraz bardziej znajomy i mógł należeć tylko do jednej osoby na tym świecie.
-Leon-wyszeptałam na widok grającego na gitarze szatyna i natychmiast rzuciłam mu się na szyję.-Ty naprawdę jesteś chorym pojebem!-oderwałam się z uścisku, przypominając sobie o tym co przeszłam przez ostatnie kilkadziesiąt minut.-To wszystko było planem?!Ten niby twój wypadek?-zapytałam, a w odpowiedzi Verdas pokiwał lekko głową ukazując mi rządek swoich białych zębów.
-Na całe szczęście ja żyję, ty jesteś tutaj i teraz mogę cię zabrać w pewne miejsce-chłopak uśmiechnął się uroczo i podszedł do mnie bliżej.-Pozwolisz kochanie, że na kilka minut zawiąże ci oczy?-zapytał, a ja niechętnie się zgodziłam, bo i tak bym z nim nie wygrała.Kiedy widziałam już tylko ciemność poczułam jak zielonooki podnosi mnie i bierze na ręce, więc mogłam wygodnie się w niego wtulić.Nie pytałam się gdzie mnie zabiera, wiedziałam, że i tak mi nie powie.Musiałam cierpliwie czekać.W końcu mój ukochany się zatrzymał, a mnie delikatnie opuścił na ziemię, tak bym siedziała.Odwiązał przepaskę zakrywającą moje oczy i nagle ujrzałam piękną polanę ogromnych rozmiarów, a na niej helikopter.Gdy Leoś objaśnił mi, że będziemy skakać ze spadochronu, kolejny raz w tamtym dniu chciałam zabić.
-Nie cieszysz się?-zapytał się Verdas, chyba lekko przestraszony grymasem, który pojawił się na mojej twarzy.
-Dobrze wiesz, że się boję.To jest jakieś 900m!Nie Leon, nie skoczę-powiedziałam stanowczo.Chłopak podniósł mój podbródek tak abym popatrzyła w jego piękne oczy.
-Tak, doskonale wiedziałem, że nie będziesz chciała skoczyć.Ale czy właśnie tak chcesz zapamiętać swoją osiemnastkę?Wspominając ją jako chwilę w której mogłaś zrobić coś szalonego, ale nie zrobiłaś, bo strach ci na to nie pozwolił?Zrobimy to razem.Razem nic nam się nie stanie, jestem pewien, nie pozwoliłbym na to.Z resztą, uciekaliśmy już na traktorze przed policją, to chyba nie będzie najbardziej szaloną rzeczą w twoim życiu-oznajmił Verdas, a ja niepewnie kiwnęłam głową.
-Zrobię to-wydusiłam głośno i wyraźnie.
*******
-Kochanie, wylądowaliśmy!Możesz już otworzyć oczy.
-Dziękuję-pocałowałam chłopaka.-To najwspanialszy prezent na świecie.Nigdy tego nie zapomnę.
-Tylko jak komuś będziesz opowiadała o tym, lepiej nie wspominaj jak musiałem cię siłą wziąć z krzesła i przez cały skok miałaś zamknięte oczy krzycząc tak głośno, że odlatujący pilot helikoptera ogłuchł-powiedział Leon i wybuchł śmiechem.A jednak, po raz kolejny mam ochotę go zabić.-Oj nie złość się, a teraz chodźmy-dał mi buziaka i pociągnął za rękę, kierując w jakąś stronę.Po kilku minutach znaleźliśmy się przed domkiem.Zapukaliśmy do drzwi i już po chwili otworzyła nam Camila.
-Już jesteście!Violu, wszystkiego najlepszego!-zarzuciła mi się na szyję.-Wchodźcie do środka!
W pomieszczeniu byli wszyscy nasi przyjaciele.Nawet Rockiego tu zabrali.Oczywiście nie obyło się bez życzeń i tortu.Prezenty zostawiliśmy na później.Okazało się, że domek w którym się znajdowaliśmy należał do dziadków Naty i był całkiem sporych rozmiarów.Dziewczyny zaciągnęły mnie na piętro i dały jakąś cudną sukienkę w kolorze fuksji, sięgającą do ud w którą szybko się przebrałam.Gdy z powrotem wróciłam na parter zauważyłam, że impreza już się zaczęła, choć było jeszcze wcześnie.
-Violu, chcielibyśmy abyśmy teraz wyszli na chwilkę na dwór, przygotowaliśmy tam coś dla ciebie-uśmiechnęła się do mnie Francesca i powędrowała ku drzwiom, a zaraz po niej cała reszta wraz ze mną.Za domkiem Maxi kazał mi usiąść sobie na kocu, a oni stanęli przede mną i zaczęli śpiewać.
Razem dorastaliśmy
Było tyle do zrobienia
i chodziliśmy
Było tyle do nauczenia się
Razem dorastaliśmy
i przypadkowo natknęłam się na twoje dłonie
Dorastaliśmy
z każdą nutą tamtego fortepianu
To dopiero początek tej piosenki, ale już te kilka pierwszych zdań sprawiło, że z moich oczu wylało się morze łez.Jednak moi przyjaciele tylko uśmiechali się do siebie i kontynuowali śpiewanie.Przez całą piosenkę nie mogłam przestać szlochać.Kiedy skończyli z ich szeregu Ludmiła zrobiła krok do przodu.
-Violu wiesz dlaczego wybraliśmy 'Crecimos Juntos'?Bo ta piosenka mówi o tym ile dla siebie znaczymy.To jest ostatnia piosenka, którą stworzyliśmy wszyscy razem, bez wyjątku, w studio-powiedziała blondynka i przytuliła mnie.
-W studio, tam gdzie wszystko się zaczęło.To tam się spotkaliśmy po raz pierwszy.Może i znamy się dopiero niecały rok, ale więź która jest między nami powstała będzie trwała do końca naszego życia-wyznała Fran i szybko mnie objęła.
-Ta więź jest nierozerwalna.Chcę żebyś wiedziała, że zawsze z tobą jesteśmy.Nie ważne co by się działo, jesteśmy przyjaciółmi, a to oznacza, że nigdy nie będziesz samotna-po policzku Cami także spłynęła łza.
-Teraz, kiedy jesteś dorosła pewnie nasze drogi zaczną się powoli rozchodzić, przecież masz swój własny plan na przyszłość, ale to co przeżyliśmy na zawsze z nami zostanie-dodał Diego.
-A pamiętasz nasz pierwszy wspólny wyjazd?To właśnie wtedy twój Leoś i Fede wpieprzyli z 5 kilogramów skittles'ów i zamknęli mnie w szafie.Mam nadzieje, że zapamiętałaś ten wyjazd milej niż ja-odrzekł Andres, a ja cicho zachichotałam.
-Andres cichaj!Nie to miałeś powiedzieć-wysyczał Maxi i walnął Argentyna w ramię.
-Nie moja wina, że mam traumę, a mój lekarz każe mi mówić o swoich problemach!
-No i patrz!To miała być ta wzruszająca chwila, ale ty musiałeś wspomnieć o tym co to nie robił Verdas z Federem.Naprawdę wszyscy wiemy, że czasami im odpieprza, ale nie musisz nam o tym przypominać!-wydusił Broadway.
-Boże, widzisz a nie grzmisz!-Pasquarelli uniósł ręce ku górze.
-Bo na idiotyzmie Andresa to mu się grzmoty skończyły-odpowiedział Leoś i wszyscy zaczęli się śmiać.-Kochanie, to miał być moment w którym następują refleksje i tak dalej, ale w sumie to po co płakać, myśląc o wspomnieniach, które nie wrócą, skoro teraz możemy stworzyć nowe?Chodź, moja osiemnastko, chyba czas zacząć potańczyć!
-Masz racje.Ale chciałabym tylko powiedzieć, że to wszystko wiele dla mnie znaczy.Samo to, że jesteście ze mną w te urodziny jest najwspanialszym prezentem-wyznałam szczerze się uśmiechając i wszyscy się przytuliliśmy.
-A może ty wybierzesz co chciałabyś robić?-zapytała mnie Naty, kiedy oderwaliśmy się od siebie.
-W sumie...Bardzo dawno nie jeździłam na rowerze...Twoi dziadkowie mieli tu może jakieś?
-Z tego co pamiętam to tak.Chodźcie-powiedziała Hiszpanka i ruchem ręki wskazała drogę.Kilkanaście metrów od nas znajdowała się jakaś duża szopa, czy tam magazyn.Były w niej jakieś piłki, motor, wiosła, bieżnia, inne sportowe sprzęty i kilka rowerów.
-Twoim dziadkom musi się czasami bardzo nudzić-przyznał Feder.
-Jeżeli myślisz, że moi dziadkowie jeżdżą na motorach, uprawiają kajakarstwo i biegają w wieku osiemdziesięciu kilku lat to radzę, udać się do lekarza Andresa.
-Ale tych rowerów jest tylko sześć, nas jest jedenaście-zauważyła Francesca.
-No cóż, my dziewczyny będziemy jechać, a chłopcy mogą za nami biec-zaproponowała uśmiechnięta Luśka.
-Prawie się uśmiałem-wtrącił sarkastycznie Maxi.
Cztery rowery miały bagażniki, więc mogły na nich jechać po dwie osoby.Skończyło się na tym, że ja jechałam na bagażniku, a kierował Leon, Ludmiła jechała z Federem, Francesca z Diego i Naty z Andresem.Baliśmy się puścić Andresa samego.Maxi, Cami i Broadway musieli jechać na rolkach.Widoku Broadway'a we fioletowych rolkach za małych o dwa rozmiary nie zapomnę nigdy.Było mi bardzo szkoda Maxiego, który wywalał się na każdym korzeniu czy gałązce.Oczywiście twierdzi że na rolkach to on całą Argentynę objechał.Jeżeli naprawdę tak uważa, musiał być wtedy bardzo upity żeby w to wierzyć.Pewnie przejechał od kuchni do salonu i ktoś mu wkręcił, że to już 8 kilometr.Na szczęście zanim Ponte zdążył się zabić dojechaliśmy nad jakieś jeziorko, gdzie postanowiliśmy zrobić sobie odpoczynek.Diego puścił muzykę z telefonu i zaczęliśmy tańczyć, oczywiście jako, że byliśmy nad jeziorem chłopcy po prostu musieli nas wrzucić do wody, nie byli by sobą gdyby tego nie uczynili.Nie ważne, że nie było zbyt ciepło, byłam wraz z innymi cała mokra.Postanowiliśmy zagrać w piłkę, którą zabrała Francesca z szopy dziadków Naty.Wszystko było w porządku do momentu w którym Ludmiła przez przypadek rzuciła w jakąś straszą panią, która się mocno zdenerwowała i już zdejmowała kolczyki rozgrzewając się do bitki.Na szczęście dało się załagodzić sprawę~kazała nam spieprzać co też uczyniliśmy~ i nic nikomu się nie stało.Już wracaliśmy do domku, ale w połowie drogi Federico przestał pedałować i kazał nam się zatrzymać.
-Coś się stało?-zapytał mój chłopak.
-Tak trochę...Czy Andres nie jechał wcześniej z Naty?-zapytał Włoch, a my przytaknęliśmy.-No więc tak sobie myślę, że nagle nasza rozmowa stała się taka prawie inteligentna, nikt nie wspomina o tym, że w każdym momencie może go zgwałcić Voldemort, a Illuminati to tylko taka mała banda grzybiarzy z zachodu i w tamtym momencie zrozumiałem, że nie ma z nami Andresa-dokończył Fede.Zaczęłam się rozglądać i faktycznie nigdzie nie było 'leciutko' tępawego Argentyńczyka.
-Musimy się po niego wrócić-westchnęłam.
-Musimy?Przecież nikt nie wyrządzi mu tam większej krzywdy niż on sam może.Za chwilkę sam pewnie się wróci...-powiedział Maxi.Byliśmy naprawdę przejęci faktem, że nasz przyjaciel został tam sam, więc postanowiliśmy, że jeżeli w ciągu pięciu godzin nie przyjdzie to ktoś może po niego pójdzie.I niech mi ktoś powie, że jesteśmy egoistami czy coś...
Kiedy dotarliśmy na miejsce chłopcy od razu sięgnęli po alkohol.Muszę przyznać, że też trochę wypiłam, ale o wiele mniej niż na innych imprezach.Nie mam zamiaru znów obudzić się w Alpach, a może tym razem -o zgrozo- w ramionach Zbyszka.Kiedy robiło się już późno, mocno nawalona Luśka zaproponowała byśmy zrobili kolację.Niestety okazuje się, że wzór : Alkohol+Konkurowanie+Gotowanie+Verdas+Pasquarelli nie jest bezpieczny dla środowiska.W ogóle dla niczego nie jest bezpieczny.Naprawdę nie chciałam zginąć w urodziny, więc trzymałam się w miarę możliwości z dala od Meksykanina i Włocha kombinujących coś przy garnku.Jako jubilatka miałam prawo jako pierwsza skosztować wszystkich dań i je ocenić.
-A więc ja przygotowałam pizzę-zaczęła blondynka.-Jednak jako, że nie miałam ciasta, ani salami, pomidorów, oliwek, kurczaka, sosu pomidorowego czy chociażby jakichś przypraw, jest to chleb z mikrofalówki z ketchupem.Pikantnym ketchupem-oznajmiła dumnie Luśka.Kiedy wypije za dużo na jej twarzy często maluje się cwaniacki uśmieszek, taki też widniał teraz.Niepewnie ugryzłam kromkę.Potem przyszła kolej na kosztowanie kotleta Francesci, sałatki Broadway'a i Maxiego oraz jajecznicy Naty i Camili.Trochę to dziwne, że jajecznicę robił duet, chociaż poradziłby sobie z nią ośmiolatek, a kotleta zrobiła sama Francesca.Na dodatek również upita, ale kotlet wyszedł pyszny!Kiedy skosztowałam prawie wszystkie potrawy nastała chwili grozy, chwila która mogła przesądzić o moim dalszym życiu.Danie Federa i Leona, jeść czy nie jeść?O to jest pytanie.
-Violu, smacznego!-krzyknął Włoch i powoli podchodził do mnie z miską.W końcu położył ją na stole i ukazała mi się kupa nieugotowanego makaronu z surowym boczkiem.Ja nie rozumiem, czasami mój kochany przygotuje dla nas jakąś naprawdę pyszną kolację, zaczynam sądzić, że zamawia to jedzenie.
Mając nadzieje, że niestrawności nie pojawią się po dzisiejszych posiłkach zaczęliśmy imprezować na nowo.Jednak w pewnym momencie z wiru tańca wyrwał mnie mój Verdas.Pociągnął mnie za rękę do wyjścia i ruszyliśmy na taras.Zielonooki położył się na hamaku i podsunął robiąc mi miejsce.Od razu wtuliłam się w jego tors i przymknęłam oczy, ale nadal trzymając je otwarte, by móc podziwiać gwiazdy.Cieszę się, że ani ja ani Leon nie byliśmy pijani, w przeciwieństwie do przyjaciół.
-Jesteś taka piękna Violu-wyszeptał mi do ucha.Czułam jak powoli się rumienię.-Czy ty...-zaczął nerwowo chłopak,ale w pewnej chwili się zaciął.To było dziwne, nigdy nie miał problemów z rozmową nawet na najtrudniejsze tematy.
-Tak, kochanie?-zapytałam.
-Czy ty jesteś ze mną szczęśliwa?
-Masz co do tego wątpliwości?Leon, nigdy i z nikim nie byłam bardziej szczęśliwsza!Nikogo nigdy bardziej nie kochałam.Tak naprawdę, to żyję na tym świecie tylko dzięki tobie, bo to ty pokazałeś mi ten lepszy świat.Wcześniej nie miałam pojęcia co to jest szczęście, a co dopiero miłość.To dopiero przy tobie dowiedziałam się co znaczy kochać.To ty, mój drogi Verdasie, sprawiasz, że codziennie gdy się budzę uśmiecham się, bo wiem, że gdy ujrzę twoje oczy wszystko stanie się lepsze.Ja staje się lepsza-wyznałam patrząc w niebo.
-Dziękuje-powiedział szatyn i delikatnie mnie pocałował.Oddawałam wszystkie te nasze czułe wyrazy miłości, delektując nimi bezgranicznie.W świetle księżyca, mój chłopak wyglądał bardzo przystojnie.Lekko rozpięta, zielona koszula; włosy, które lekko zmierzwiłam swymi dłońmi; blask w oczach; wszystko to powodowało, że w tamtej chwili był bardzo pociągający.Przyciągnął mnie do siebie w taki sposób, że leżałam na jego umięśnionym brzuchu.Nie przestawał mnie całować, robił to bardzo delikatnie, jakby bał się, że zrobi coś nie tak.Przechodził z nimi powoli coraz niżej, zostawiając na mojej szyi widoczne malinki, a z moich ust wydobywał się jęk zachwytu.Z upływem czasu stały się bardziej namiętnie, rozpalając w nas stopniowo coraz większe pożądanie.Zaczęłam rozpinać mu koszulę, w końcu zrzucając ją za siebie.Pragnęłam go, tak bardzo go pragnęłam.Leon, co chwilę pomiędzy pocałunkami szeptał jak bardzo mnie kocha.Nie potrafię opisać słowami uczucia, które we mnie buzowało.Kiedy chłopak zaczął dobierać się do mojej koszulki, wstałam z niego, a ten zszokowany spojrzał na mnie niezbyt rozumiejąc co się dzieje.
-Sypialnia-wydyszałam i pociągnęłam go za sobą, na piętro.Weszliśmy do jednego z pokoi, po czym natychmiast popchnęłam ukochanego na łóżko, a sama zamknęłam za nami drzwi i zdjęłam z siebie koszulkę.Bycie w staniku przed Leonem było czymś 'nowym', ale nie czułam się zawstydzona.Widziałam iskierki w jego oczach, które tylko podsycały całą atmosferę.Wolnym krokiem podeszłam do jego rozpalonego ciała, przejeżdżając ręką po jego policzku, ona za to w odpowiedzi przyciągnął mnie do siebie i przyssał moje usta.Lekko je rozchyliłam, wpuszczając do siebie jego język.Ten pocałunek był jednym z tych które zapamiętam na zawsze.Szatyn szybkim susem pozbył się mojej spódnicy, a ja nie chcąc być mu dłużna zaczęłam dobierać się do jego paska.Rozpraszał mnie, muskając moje ucho, ale w końcu poradziłam sobie z jeansami tego przystojnego osiemnastolatka.Nie pierwszy raz widziałam go jedynie w bokserkach, ale teraz wiedziałam co zaraz się stanie i na samą myśl uśmiechnęłam się zadowolona z 'unoszącego się' podniecenia Leona.Nawet nie wiem kiedy zostałam bez stanika, a moje piersi były pieszczone przez język ukochanego.Cicho pojękiwałam przez co czułam jak chłopak ucieszony się uśmiecha i dalej kontynuuje działania, doprowadzając mnie do szaleństwa.Jeszcze nigdy, ale to nigdy nie byłam tak napalona.Czułam, że długo już nie wytrzymam.
-Tutaj jesteście!-nagle do pokoju wpadł Maxi, a my natychmiastowo od siebie odskoczyliśmy.-Kurde, sorka ludzie!Nie wiedziałem, że tu jakieś orgie trwają-oznajmił z trudem wypowiadając słowo 'orgie' i napił się łyka wódki.Szybko przykryłam się kocem i starałam opanować krew buzującą w żyłach.
-Ponte,obiecuje, że jeśli w tej sekundzie nie wyniesiesz się z tego pokoju to cię zabije!-krzyknął mocno wkurzony Leon.
-Ojj, ale nie denerwuj się bracie-uśmiechnął się i zaczął wchodzić do pokoju.
-O!Chyba wam ciuchy pospadały!-zaśmiała się Camila przechodząca właśnie obok pomieszczenia w którym przed chwilą prawie doszło do czegoś więcej.
-Zaraz ci porządnie wpieprze!-zawołał stanowczo mój półnagi chłopak, kiedy Maxi siadał na łóżku w którym leżeliśmy.Na szczęście szybko zrozumiał, że ton głosu którym posługiwał się Leon był na poważnie i wycofał się z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.Głośno westchnęłam i zarzuciłam na siebie koszulkę, znajdującą się na podłodze.
-Zastanawiam się w jakich torturach zabić tego idiotę-wysyczał szatyn, a ja położyłam głowę na jego klatce piersiowej.Czułam jak szybko oddychał.
-Chętnie ci pomogę w tym morderstwie, ale teraz chodźmy spać.Dobranoc kotku.To były najlepsze urodziny w życiu-wyszeptałam i zamknęłam oczy wspominając zdarzenia sprzed kilku minut.A było już tak pięknie...
******
Heejka kochani!
Coś tak czuję, że dostanę zjebkę za ten rozdział :c
Wiem, oczekiwaliście,że będzie inny, lepszy, a jest jaki jest ;-;
Czułam wielką presję pisząc tą 69...
Ostatnio WSZYSTKO mi o niej przypominało.
(Na końcu macie kilka screenów z prześladującej mnie 69 xD [jak to brzmi ;'D]
Najgorsze było to jak za prawie każdym razem gdy sprawdzałam ile mam procent baterii - 69% :3 )
Chciałam by była idealna i chyba to przesądziło o jej losie.
Nie jest ani zabawna, ani romantyczna, a o interesującej to nawet nie wspominam :/
Mam nadzieje, że nie obrazicie się jednak nad jej beznadziejnością?
Pod ostatnim postem komentowaliście po prostu cudownie!
Jestem za to ogromnie wdzięczna :*
Każdemu z osobna ^-^
Więc czekam na wasze opinie i sugestie co do następnego rozdziału :D
I proszę o litość!
Jako, że właśnie zaczęłam ferie sądzę, że rozdziały będą częściej ;)
I dziękuje za tak wspaniałą liczbę wejść!
Kocham <3
Buziaki :**
<3
Ps: Myślicie, że Andres wrócił do domku? xD